Louis Vuitton i Konopnicka

Joanna Jagiełło blog

W sklepie internetowym vitcac.com można kupić kabinówkę Lous Vuitton za niebagatelną sumę 12 200 PLN. Nie ma tu opcji ‘kup teraz’ – zamiast tego można kliknąć ‘umów się na spotkanie’. Zapewne zakup walizki musi być poprzedzony stosowną wizytą! Ale nie będę dziś pisać o tym, dlaczego ludzie kupują walizki za dwanaście koła, zamiast zdecydować się na taką za dwie stówy, a resztę forsy oddać potrzebującym. Będę pisała o Konopnickiej.

Pojechaliśmy do dworku w Żarnowcu, bo byliśmy w Iwoniczu Zdroju, a to niedaleko. Od razu włączono nam “Rotę” (którą Piotruś wyłączył, gdy przewodniczka na chwilę wyszła). Byliśmy jedynymi gośćmi, więc mogliśmy do woli zadawać pytania i wszyscy mieli dla nas czas, nie tylko przewodniczka, ale i dyrektor muzeum.

Wizyta przedłużyła się, ale nie tylko o tę dodatkową godzinę, czy dwie, które spędziliśmy na oglądaniu dworku i wystawy, ale i o to, co później, bo mnie, wcześniej dość niechętnie nastawionej do twórczości Konopnickiej, teraz jej postać zainteresowała. Ale nie, wcale nie ten aspekt jej życia, który najbardziej interesuje innych ludzi, czyli – czy Konopnicka była lesbijką, czy nie? Co się potem naczytałam, płacząc ze śmiechu, to moje! Oto na przykład Ziemkiewicz w „Historia Do Rzeczy” pisze tak:

„Przypisywanie Konopnickiej „związku” z inną kobietą jest czystym chciejstwem współczesnych lesbijek, by mieć jakąś uznaną antenatkę. Maria Konopnicka urodziła ośmioro dzieci. Owszem, później żyła z mężem w separacji, ale raczej trudno matkę tak licznej progenitury uważać za lesbijkę. Owszem, na starość zamieszkała w dworku młodej malarki Marii Dulębianki. W osobnych pokojach zresztą.”

Ziemkiewicz się pomylił – Konopnicka nie zamieszkała w dworku Dulębianki, dworek w Żarnowcu był darem dla poetki od narodu polskiego, więc to Dulębianka zamieszkała u niej. Ale czytajmy dalej:

„Kiedy się poznały, pisarka dobiegała pięćdziesiątki, co w owych czasach, gdy nie było plastrów hormonalnych, było już dla kobiet wiekiem zakończenia aktywności seksualnej.” Oooo. To bardzo ciekawe o tych plastrach, prawda? Kobiety, które nie naklejacie sobie plastrów – strzeżcie się! Zapewne po pięćdziesiątce czeka was tylko paciorek i spać.

Znalazłam też memy:

Narodowcu! Czy wiesz, że śpiewając ‘Rotę’ rozpowszechniasz twórczość Marii Konopnickiej, która żyła przez lata w związku z Marią Dulębianką i jest ikoną polskiego ruchu LGBT?”

A po nich następne:

Lewacki aktywisto! Czy wiesz, że Maria Konopnicka, ikona polskiego ruchu LGBT, jest autorką Roty, pieśni śpiewanej przez polskich nacjonalistów?”

Okazało się, że przegapiłam jakąś niezwykłą dla narodu polskiego dyskusję. Zauważmy, że w analizie p.t. „Była czy nie była” rozważane jest jedynie to, czy ze sobą spały. Niezbitych dowodów na to nie ma, ale oczywiście mogły zostać zniszczone, choćby przez córkę Konopnickiej. Była natomiast między nimi przyjaźń, czułość, wspólne podróże i wspólne życie codzienne, opieka w chorobie i wszystko to, co między osobami, które się kochają, czy ze sobą sypiają, czy nie. Nie obchodzi mnie więc, czy to była relacja erotyczna, czy nie była, mogę mieć tylko nadzieję, że tak, bo myślę, że intymność i seks są ważne w każdym wieku. Nawet po pięćdziesiątce i bez plastrów. Zresztą, przecież dzieliło je dwadzieścia lat – więc nawet jeśli biedna, pozbawiona plastrów Konopnicka, nie miała żadnych potrzeb seksualnych, to już znacznie młodsza Dulębianka na pewno!

W czasie naszej wizyty niewiele myślałam o preferencjach seksualnych poetki i malarki, niezbyt wiele też o „Rocie” (której Konopnicka wcale nie uważała zresztą za swój ulubiony utwór), ani o „Krasnoludkach…”, które potwornie mnie nudziły w dzieciństwie. Sporo myślałam o hejcie, który był i jest. Konopnicka bywała nazywana bezbożnicą (bo znany był jej stosunek do Kościoła Katolickiego – pisała: „Zgnilizna te klechy” – zresztą duchowieństwo nie uczestniczyło w jej pogrzebie), filosemitką (bo „Mendel Gdański”), potem została nazwana grafomankąwyrodną matką (wyrzekła się córki, która sprawiała problemy, prawdopodobnie była umysłowo chora, na pewno była kleptomanką) a na końcu lesbą. Nie miałam siły już o tym myśleć. 

Ale nagle zafrapowała mnie stara walizka (a może raczej kufer) firmy Louis Vuitton. Okazała się autentyczną walizką Konopnickiej, prawdopodobnie prezentem od firmy, która w tamtym czasie dopiero zaczęła się rozwijać. Konopnicka bardzo dużo podróżowała, również ze swoją partnerką życiową. Znała dziesięć języków (z kilku zresztą tłumaczyła i to z powodzeniem – pamiętacie „Serce” Amicisa – nadal jest wydawane właśnie w jej przekładzie!) Odwiedziła kilkanaście krajów, ponad sto miast. I to w czasach, gdy tanie loty należały do przyszłości… Jeździła pociągami, skromnie, tanio. Jeździła i chłonęła, robiła zapiski, pisała listy. O miastach, muzeach, widokach, ale i ludziach. O tym, co ją zastanawiało i uderzało.

„Kuchnia saska obrzydliwa, tak że się więcej żyje różnymi wędlinami i śledziami, niż gotowanymi potrawami, i dlatego dążyłam do posiadania mieszkania z kuchnią, żeby nie wpaść w katar żołądka” (Drezno, 12 V 1895)

„Między drzewami olbrzymimi rozlegały się ryki i naszczekiwania jeleni, sapanie, tak bliskie, że ciepło biło od łosiów, nawet żubrów. Coś nadzwyczajnego, coś nieeuropejskiego prawie jest w takiej nocy.” (Stoki, 26 IX 1899)

„Ten zawsze śliczny. Ale zamyszony w najwyższym stopniu, a domy tak budowane, że (…) wszystko, co kto mówi obok – słychać zupełnie. Jest to warunek bardzo niepożądany przy pracy” (Zurych, 4 VII 1899).

Nie mogłam przestać czytać tych listów i zapisków. Potem sięgnęłam po „Wrażenia z podróży”, swoisty pamiętnik napisany podczas podróży do Austrii i Włoch w 1882 roku.

Krytycy zarzucali Konopnickiej, że brakuje w tej książce „szczegółowych opisów odwiedzanych miejsc,  pogłębionej analizy stosunków społecznych i uznania dla ważnych zabytków”. I całe szczęście, dlatego właśnie można to czytać. I podczytuję sobie z przyjemnością. Na przykład o parasolach:

 „Jest on tu sprzętem niezbędnym. Można nie mieć całych butów, rozumu, paszportu, rodziny; można nie mieć przyjaciół, humoru, kredytu, dachu nad głową ni centa w kieszeni; można nie mieć — nawet — nadziei; ale parasol mieć trzeba. Ile głów w domu, ile łyżek u misy — tyle parasoli musi kupować nieszczęsny patriarcha rodu; zdaje się nawet, że bywają parasole zapasowe, czekające na pomnożenie błogosławieństwa Bożego. Widziałam tu ludzi, którzy nosili pod pachą dwa, trzy parasole: byli to prawdopodobnie biedni samotnicy, których wszystko w życiu odbiegło, zostawując tylko wspomnienia; widziałam młode pary tulące głowy — pełne marzeń i uśmiechów — pod jeden szczęśliwy parasol, podczas gdy drugi miał smutny przywilej przeszkadzania dłoniom w uścisku; widziałam starców, którym parasol służył lepiej niż własne, wlokące się bezwładnie nogi; widziałam dzieci harcujące konno na parasolach podczas ulewnego deszczu; ale nie widziałam ani jednej tak upośledzonej od losu istoty, która by parasola nie miała. (…) Są parasole czerwone, niebieskie, zielone, czarne, szare, w kraty i gładkie; są parasole poważne, roztrzepane, melancholiczne, podupadłe, parasole wielkich nadziei, dyplomatyczne, gospodarskie, familijne, cyniczne, filuterne są parasole wyzywające, filozoficzne, parasole, które nie mają nic do stracenia, ale zawsze — są. Mniemam nawet, że mają one swoją charakterystykę odrębną, której udzielają piastującym je osobom — i niezmiernie żałuję, że czas nie pozwolił mi zbadać wyłączniej tego ciekawego przedmiotu.” (całość można przeczytać na wolnelektury.pl)

 No i co? Nie cudne?

Usłyszałam potem w podcaście radiowym, że dla Konopnickiej podróż była istotą życia. Że w dworku, który dostała, spędzały z Dulębianką niewiele czasu, bo wciąż je gdzieś gnało. Chciały poznawać i doświadczać. Jak bardzo jest mi to bliskie!

Konopnicka nigdy nie była dla mnie autorytetem jako pisarka, co nie znaczy, że jej nie doceniam, że nie widzę, jak ważne były „Krasnoludki…”, po prostu ten styl jakoś nie za bardzo mi się podobał. Gdy dowiedziałam się, jaką odważną była kobietą, żyjąc wbrew konwenansom, porzucając męża, utrzymując sama siebie i dzieci, z korepetycji i tłumaczeń, cały czas walcząc o siebie, a wreszcie wiążąc się z inną kobietą (czy erotycznie czy platonicznie), poczułam coś w rodzaju więzi, kobiecej solidarności. Ale dopiero gdy poznałam ją jako tę, która ciągle gdzieś gna, stała mi się bliska naprawdę. Może dlatego, że i moje życie polega na ciągłych podróżach i czerpaniu z nich czegoś dla siebie?

Konopnicka traktowała podróże jako źródło inspiracji (a ona była ciągle poszukująca), ale też jako „wyzwolenie spod władzy polskiego ciemnogrodu”. W to jestem skłonna uwierzyć. I mogę mieć tylko nadzieję, że jakieś biuro turystyczne nie wykorzysta jej wizerunku do reklamy.

„Podróżuj do zakątków Polski i katolicyzmu z autorką „Roty”! Albo: „Wyjazdy tylko dla pań – z Konopnicką!”

Chyba pójdę sobie kupić nowy parasol. 

Comments are closed.