Nadchodzą święta, a mi się przypomniało, jak w zeszłym roku zadaliśmy sobie w rodzinie zadanie (w sumie to ja), żeby wszystkie podarki zrobić ręcznie. Malowałam na porcelanie, Piotr robił świece sojowe (też pomagałam), córka szyła kosmetyczki, razem z zięciem robili nalewki, druga córka piekła minipierniczki i upychała je w przyozdabianych farbką w motywy świąteczne szklanych puzdrach. Wszystko szło dobrze, dopóki nie okazało się, że wymalowanie jednej filiżanki czy dzbanka zajmuje pięć godzin (a osób do obdarowania jest kilkanaście), trzecia blacha pierniczków wchodzi do pieca o trzeciej w nocy, a jeszcze wymyśliłam, że dla Basiuni nie mogę przecież zrobić filiżanki, bo widzi mnie przy pracy, więc wymaluję jej zamiast tego potajemnie na drewnianej skrzynce bakterie i wirusy, każde z łacińską nazwą, więc i dla Piotra zrobię malowany pojemnik na chusteczki… Basia z kolei uparła się, żeby na wigilię dodatkowo zrobić pierogi, a świece tez nie były byle jakie, tylko na przykład trójwarstwowe. Moja koleżanka, której to wszystko opowiedziałam, skomentowała: „Że też się wam chciało”.
Znajoma, prowadząca piękną galerię, urządziła jubileusz. Wymyśliliśmy, żeby stworzyć dla niej piosenkę na melodię „Si bon”. Każdy miał napisać zwrotkę. No i popłynęliśmy! Do nocy to wszystko składałam do kupy, bo zwrotek powstało ponad dwadzieścia, dopisywałam refreny, wystąpiliśmy i wyszło naprawdę mega… A całość trwała 16 minut!
Można posłuchać, polecam!
Wymalowałam też w tym stanie ‘chcenia się’ wazon z całym mnóstwem minibagietek, serduszek, minirowerków i ministoliczków i miniaturową czcionką zapisanych życzeń po francusku.
„Że też się wam chciało” – usłyszałam znowu.
Pracowałam kiedyś w wydawnictwie i wymyśliliśmy, żeby zrobić własną reklamę pewnego podręcznika. Umówiliśmy się w sobotę, poprzebieraliśmy i odegraliśmy teatrzyk. Opowiadałam to komuś ostatnio. „Że też się wam chciało!”
Zanim napisałam książkę o lamie (ma tytuł „Zbój”), pojechaliśmy do Karpacza, odwiedziliśmy lamę i jej właściciela w Śnięgnach, ruszyliśmy śladami lamy w stronę Skalnego Stołu. „Że też się wam chciało!!!!”
I zastanowiłam się nad tym zwrotem, bardzo ciekawym i w świecie, w którym często nikomu nic się nie chce i każdy pragnie tylko świętego spokoju, tym ‘chceniu się’ nieco oldschoolowym i jakimś takim odstającym od normy. Zastanawiałam się też, już czysto lingwistycznie, co to w ogóle za zwrot – chce mi się. To nie jest takie: „I feel like” – a przynajmniej nie do końca. Bo to ‘chciało ci się’ zakłada wysiłek czasami niewspółmierny do efektu, a w każdym razie z założeniem, że nie do końca trzeba to było wszystko robić. W końcu piosenka mogła mieć trzy zwrotki, prezenty można było kupić, a jeśli już robić to niekoniecznie takie wypasione i tak dalej. To też nie jest do końca ENTUZJAZM, bo on może dotyczyć również projektów obiektywnie ważnych, naszej pracy zawodowej (no, przykład z lamą by tu pasował, ale już malowania robaków na drewnie niekoniecznie). To jest takie piękne, niezwykłe słowo. CHCIAŁO MI SIĘ.
Gdy sięgniemy w przeszłość, do najpiękniejszych wspomnień, wiele ma w sobie ten właśnie element, czyli czas poświęcany na działania, które nie przynoszą sukcesu materialnego, ale też nie są takim zwykłym, codziennym działaniem pro bono – mają w sobie nawet pewien element heroizmu, bywają nadmierne lub przesadzone, ale zawsze mają w sobie taką intencję ‘miłosną’, ciepłą energię, uczucia. Może to urodzinowy filmik dla przyjaciółki, nad którym będziemy siedzieć do świtu, może to wegańskie ciasto dla przyjaciela, które wyjdzie dopiero za piątym razem, a tych nieudanych czterech nie zje nawet pies, może to te rozpadające się, ale własne pierogi, czy makowiec, który urósł jak modyfikowany genetycznie rogal, może głupi szalik, który dziergamy przez pół roku, albo ten kalendarz czy fotoksiążka zamawiany na EmpikFoto przez siedem godzin (bo serwer w międzyczasie padł)?
Może to jest to najpiękniejsze, co możemy dać innym?
Właśnie to, że dochodzimy do czegoś po trudach, okupując to często frustracją i zmęczeniem?
A przecież wszyscy jesteśmy wyczerpani! Wykrzesanie z siebie stanu „chcenia się” bywa niełatwe. A już gdy go w sobie odnajdziemy, początek nawet bywa łatwy, już się wydaje, że super, mamy to! A potem nagle ciasto się rozpada, albo wychodzi z piekarnika, pies wygląda jak koń, maszyna się zacina. I wtedy trzeba to przetrwać, odetchnąć i krzyknąć w rozgwieżdżone niebo: „Dam radę! Pokonam to! No pasaran!” I najpiękniejszy jest ten moment kiedy myślisz: „Ale zaraz! A może ja bym do tego filmu sama zagrała muzykę? A może by na każdym pierniczku napisać wiersz? Ta ekscytacja i poczucie mocy jest wyjątkowa i nie kupi się jej za żadne pieniądze.
Zachęcam Was więc do takich działań, do odnalezienia w sobie dziecka, bo dzieciom często chce się bardziej i częściej niż dorosłym, do pokonania tego demona, który mówi: „Ale czym ty się w ogóle zajmujesz, lepiej poskładaj pranie!”
Życzę Wam w Nowym Roku więcej CHCENIA SIĘ.
My się w tym roku spotykamy na lepienie aniołów. Będą miały włosy wyciskane czosnkiem i brylantowe oczy. Zrobię też cytrynówkę z prawdziwych cytryn i miodu i jutro kupię choinkę, choć wyjeżdżam na święta. Może też zrobię kartki-kolaże….???? Teraz mi to przyszło do głowy!
A wy???? Na co się porwiecie?
Wesołych Świąt!