Pandemicznie vol.1. Maj

Ostatnio tak sobie piszę różne rzeczy mniej lub bardziej błahe i wstawiam na fejsa. Zebrałam je tutaj, żeby nie uciekły.

5 maja

I co? Ruszyliście do galerii handlowych? Jestem bardzo ciekawa. Łażąc wczoraj do parku pomyślałam, że to jest jedna z tych rzeczy, których absolutnie mi nie brakuje. Nie dość, że chodzę teraz głównie w dresie, bo nie muszę się stroić na spotkania autorskie ani wernisaże, a jeśli mam jakąś rozmowę online, to zakładam tylko ładną górę, a mam tych ‘gór’ i tak wystarczająco dużo, to akurat kupowanie ubrań w tej sytuacji wydaje się jakieś błahe. Powiedziałam wczoraj do mojej piętnastolatki: ‘Może wreszcie będziesz mogła kupić sobie nowy stanik”. Stare wydarte, a ten z Lidl online okazał się nawet na mnie przyduży. „Absolutnie nie idę do żadnego sklepu” – powiedziała. Zdaje się, że jeśli myśleliśmy, że teraz nastolatki będą znów gromadzić się w „Złotych Tarasach”, mogliśmy nie mieć racji. Co do spotkań online, moja przyjaciółka, którą spotkałam w parku na rowerze i ledwo poznałam w masce, powiedziała, że nauczyła się ubierać na spotkania online i specjalnie malować, żeby dobrze wyglądało. Co do stroju, dobra jest czerń. Podobno. Ostatnio rozmawiałam z koleżanką z pracy. Była wyraźna, ale rozmazane tło. „Po to, żeby nie było widać bałaganu”. Wyglądała jak z zaświatów, ale była bardzo wyrazista. Na spacery podobno malujemy tylko oczy. Któraś z firm kosmetycznych ponoć zauważyła, że wzrosła sprzedaż tuszu do rzęs. Cóż, moim atutem zawsze były usta i kochałam szminki. Teraz raczej bojkotuję makijaż, podobnie jak wybory. A co do zakupów online, kilka zrobiłam ciekawych. Ciężarki, hula hop z wypustkami jak narzędzie tortur, gumy do ćwiczeń, suszone mango i dwie nocne koszule. Tego mi trzeba w czasach pandemii. Zresztą, pieniądze się skończyły. Pracuję, ale jeszcze nie zapłacili. Konta nie ma na białej liście. Ostatnio nie ma dnia, żebym nie załatwiała spraw w ZUS PUE, CIDG i takich tam, GOV, PROFIL ZAUFANY, mówiąc szczerze często klikami i klikam i wstukuję kody i nie do końca nawet wiem, gdzie jestem i co ja właściwie załatwiam. Potem dzwonię, odkręcam, mówiąc zawsze coś w rodzaju: Pan rozumie, ja jestem pisarką. Z takim wrażeniem, że to jakiś zawód, który może w ogóle przejdzie niedługo do historii. Podobnie, jak zjawisko, które kiedyś nazywaliśmy ‘shopping’. Miłego dnia😊

6 maja

Rozmawiałam wczoraj przy winie z dwiema przyjaciółkami. Na WhatsUpie, co sprawiło, że przed dwie godziny sztywno trzymałam w jednej ręce telefon, a w drugiej kieliszek, a teraz mam sztywny kark. Tak, imprezy online to dość istotny element mojego życia. Inna moja znajoma, która mieszka teraz w Anglii powiedziała mi tak: „Wiesz, jakoś to wszystko znoszę, ten cały lockdown. Ale z moją introwertyczną naturą te ciągłe wieczorne imprezy na Skypie to dla mnie trochę za dużo.” Ja tam z moją ekstrowertyczną naturą chętnie przyjmę więcej takich imprez. Całkiem to komfortowe, no i trzeba płacić potem za Ubera.

Ponieważ przez dwie godziny przy typowym kobiecym tempie mówienia i zaledwie trzech osobach uczestniczących można omówić wszystko, oczywiście musiał paść temat wyborów. No i starły się dwa nurty. Nurt pierwszy: nie będę brać udziału w przestępstwie. Nurt drugi: nie oddam walkowerem. Nie to, żebym wcześniej nie zauważyła, ze stoimy przed swojego rodzaju wyborem tragicznym. W końcu nie było wyborów, w których nie wzięłabym udziału, głosowanie uważam za obowiązek obywatelski i prawo. Ale od dawna czuję, że te wybory należy zbojkotować. Że nie powinniśmy brać udziału w tej farsie. Że i kandydaci powinni się wycofać. A powodów milion. Niebezpieczne. Nietajne. Nie dla wszystkich. Bez prawdziwej kampanii. Mam dalej? A wojownicza natura? Może jednak nie powinniśmy tego oddawać tak łatwo? Nie, nie zmieniłam zdania. Nie mam zamiaru nawet dotknąć wyborczego pakietu. Ale wolność wyboru to też dawanie tej wolności innym.

A co do życia w farsie i bareiźmie… Kiedy mieliśmy dwa tysiące zakażeń, zamknęliśmy parki i lasy, otworzyliśmy, kiedy zakażeń było pięć razy więcej. I nadal odmrażamy. A najbardziej to wirusa. Myślenie magiczne? Podobne do tego, że żeby zachować bezpieczeństwo w przedszkolach, wystarczy wyrzucić pluszaki i zachować odstęp. Ach, i po tym jak dziecko pobawiło się zabawką, należy ją odkazić. Życzę autorom tych i podobnych słów, żeby w następnym życiu zostali nauczycielkami przedszkola. A może nawet przedszkolankami niech zostaną. Niech się ich deprecjonuje, tak nazywa i tak traktuje. Z niepokojem obserwuję jak osoby wykonujące najważniejsze zawody wciąż dostają po głowie. Najpierw nauczycielki z TVP, potem lekarze, czy pielęgniarki, przez których niedbalstwo (= brak sprzętu i wytycznych) ktoś został zarażony, albo które śmiały wypowiadać się publicznie, teraz przedszkolanki, które zaraz zginą pod falą hejtu. Niech się tylko ktoś zarazi i zaraz będzie, że nie dopilnowała, odstępu nie zachowała, rąk dziecku nie umyła. Ja może zaproszę państwa z ministerstwa na wizytę do przedszkola. Umówić?

8 maja

Wczoraj postanowiłam pojechać do pracowni i pomalować, ponieważ ‘odmroziłam mózg’ i zrozumiałam, że miejsce, w którym obecnie bywa zaledwie kilka osób jest jednak dość bezpieczne. Nie mówiąc o tym, jak malowanie wpływa na zwichniętą psychikę. Często idąc do pracowni przechodzę przez Złote Tarasy, szczególnie zimą, bo cieplej, albo, kiedy leje deszcz. Nie lało i nie mroziło, ale w mojej głowie pojawiła się chęć zobaczenia ‘jak tam teraz jest’.

Już Dworzec Centralny zrobił na mnie dziwne wrażenie. Gdzie tłumy ludzi z walizkami? Była dziewiętnasta. O tej porze w Tarasach zwykle jest tłum. A było tak… jakby dopiero otworzyli? Albo już zamykali? Sporo ludzi w Kuchniach Świata na dole. Dziesięć osób, jak nic. Jednak jedzenie to teraz podstawa. Przeciętny Włoch utył dwa kilo w czasie pandemii. Obawiam się co prawda, że przeciętny Polak może nawet schudnąć, bo nie będzie miał za co kupować, ale na razie to tu był tłumek. I nigdzie indziej.

W „Autorskiej” tylko ja. Odkażacz. Kupiłam biografię Ginczanki. Z myślą, że trzeba wspierać księgarnie, bo jak nie będziemy ich wspierać, to znikną. Odkażacz. Na schodach ruchomych byłam tylko ja. A często trzeba tu czekać, żeby na nie wejść. Sieciówka, gdzie zwykle nie było wolnego stolika, pusta. Kawę na wynos można kupić, ale jak ją wypić w masce?

Weszłam do Empiku, bo potrzebowałam takiego maleńkiego pędzelka do detali. Halo halo! Ręce zdezynfekować! – usłyszałam. Nie tłumaczyłam, że przed chwilą odkażałam po wyjściu z innego sklepu, potulnie psiknęłam. W Empiku trzy osoby. Jedna kasa czynna, oprócz tego samoobsługowe.

 H&M. Odkażacz. Jedna osoba. I te ubrania, które krzyczały: Nikt nas nie chce! Nikt nas nie chce! Naprawdę to usłyszałam! Kolekcja wiosenna wydała mi się nieinteresująca. Tak jakby to tłum kupujących nadawał tym ciuchom wartość. Ogarnął mnie smutek jakiś, bo jednak było tam jak po wojnie. Jak po jakiejś katastrofie, w której wyginęło pół świata.

Jeszcze Body Shop, pomyślałam, bo masło do ciała mi się skończyło, a tamte najbardziej lubię, może będzie promocja. Nikogo. Odkażacz. Dwie ekspedientki. Patrzę, są jakieś promocje, ale nie na moje ulubione mango, może coś innego. Już chciałam odkręcić słoiczek z napisem ’tester’, kiedy moja ręka zatrzymała się w powietrzu. Zobaczyłam kartkę ‘proszę używać szpatułki’. Spróbowałam powąchać przez maskę, ale nic nie czułam. I zdałam sobie sprawę, że tego nie będzie. Nie będzie wkładania paluchów i wsmarowywania sobie różnych rzeczy w ciało, nie będzie smarowania się szminkami przed randką w sklepie (bo w domu się zapomniało), spryskiwania się perfumami, żeby zobaczyć jak pachną nie będzie. Odkażacz.

Wyszłam przez Zarę. Odkażacz. Trzy osoby. I znowu te ciuchy, jak porzuceni ludzie.

Pracownia. Odkażacz. Mycie. Wsmarowywałam krem o zapachu grejpfruta w dłonie, wreszcie czując cokolwiek. Biedne dłonie, musiałam smarować trzy razy. Zjadłam czekoladkę. Zapach i smak. Byłam pocieszona. Samo kupowanie nie sprawiło mi większej przyjemności, niż gdybym zrobiła to przez internet. Bo w zakupach przecież nie do końca chodzi o kupowanie, prawda?

Wzięłam się za malowanie mandali, która nigdy się nie skończy. – Wiesz? – powiedziała moja przyjaciółka. – Ona mi się z wirusem kojarzy, ta twoja mandala. Jakbyś jeszcze wypustki dodała, to by była zupełnie jak wirus. Jakby cały świat zamknięty w tym wirusie.

11 maja

W zeszłym tygodniu obchodziliśmy (w tych warunkach tylko cyfrowo) Dzień Bibliotekarzy i Bibliotek. A zdałam sobie sprawę, że chyba nigdy nie czytałam tak mało, jak w czasie pandemii. Był taki moment w marcu, kiedy to wszystko się zaczęło, że mnóstwo osób pisało, że teraz przynajmniej będziemy mieli czas na czytanie. Macie go? Ten czas. A jeśli nie czas – macie chęć?

Gdybym pisała na ten temat reportaż, pewnie pojawiłyby się w nim takie, lub podobne postacie:

Pani A: czytała tylko jeżdżąc do pracy komunikacją miejską, teraz pracuje zdalnie, więc nie czyta. Po pracy jest zbyt zmęczona, ogląda Netflix.

Pan i Pani Y: zawsze znajdowali czas na czytanie, choćby przed snem. Ale mają dwoje małych dzieci i oboje pracują zdalnie. Dzielą się opieką nad dziećmi, żeby wyrobić każde te osiem godzin. Przestali mieć czas na czytanie, przestali nawet mieć czas na seks.

Pani X: Czas ma, ale nie ma chęci. Co otworzy książkę, to wydaje jej się dziwna. Nie ma w niej nic o pandemii. Przypomniała sobie tylko Dżumę, to ją rzeczywiście wciągnęło. Czyta tylko doniesienia na temat wirusa. Obsesyjnie.

Pani B: Teraz, kiedy straciła pracę, nie może już kupować książek. A biblioteki były zamknięte. Teraz może wreszcie coś poczyta, jak otworzą.

Pan Z: Nie czyta, bo za bardzo się martwi. Stracił pracę. Boi się o rodziców. Nie wie, co ma robić.

Pani G: Jest pielęgniarką. Czy teraz więcej czyta? Chyba zwariowałaś.

Odnaleźliście się w którejś z tych postaci?

Wydawcy biją na alarm, bo książki sprzedają się gorzej. Nie ma targów i spotkań. Niby można kupić przez internet, ale ludzie kupują mniej. I nie tylko dlatego, że stracili bezpieczeństwo finansowe.

Jacek Dukaj napisał w swoim świetnym eseju, że to wcale nie jest czas, kiedy zwolniliśmy, choć tak się niektórym wydawało. To czas, w którym przyspieszyliśmy. Rewolucje powodują przyspieszoną zmianę zwyczajów. W naszym życiu na dobre zagościła cyfra, a ‘jedyną strawną formą czytania wydają się audiobooki’. Coś w tym jest.

Zaczęłam słuchać audiobooków, bo były za darmo w Empik Go. I zauważyłam, że to genialne. Bo jednocześnie mogę zmywać, gotować i składać pranie. Przestałam mieć już czas na czytanie ‘po prostu’. To znaczy, czas, który mi pozostał dzielę bardzo uczciwie między książki i filmy. Oglądam dwa filmy tygodniowo i czytam przez kilka godzin tygodniowo. Tyle zostało mi czasu. Paradoks, co? Co więcej, jestem nie tylko tak zmęczona, że czytanie przychodzi mi z większym trudem, ale tak przygnębiona, że czasem wolę włączyć jakiś film. Jak wiadomo, przy oglądaniu filmu człowiek nie musi aż tak wysilać mózgu. Wszystko zostało za niego wyobrażone. Wystarczy w to wejść. A książka?

Wczoraj moja córka pokazała mi jakieś stare zdjęcie klasowe. Było nie najlepszej jakości i wierzcie: zobaczyłam, że wszyscy mają na twarzy maski. Zdjęcie było sprzed pół roku, nie mieli. Trochę mnie to zaniepokoiło. Mam wrażenie, że nasza wyobraźnia zaczęła tworzyć obrazy tylko z jednego katalogu.

Nie zaniedbałam jedynie kupowania książek. Wspieram wydawców i małe księgarnie. Stosik rośnie.

13 maja

Siedzieliśmy w niedzielę po południu w Wąwozie Szaniawskiego w Jadwisinie, w klubie Mila. Szczęśliwi, bo bez masek, bo ciepło i bo patrzenie na wodę sprawiało nam ogromną przyjemność. Zastanawialiśmy się, co znajduje się po drugiej stronie. Widać tam ogromną posiadłość i coś, co wygląda jak basen ze szklanym dachem. Dookoła śmigały żaglówki i motorówki. Dziwnej posiadłości mapa nie pokazywała, prawdopodobnie był to więc dom prywatny. Z basenem, czy może jakąś szklarnią, albo salą sportową?

Dobrze, że masz samochód – powiedziałam. To sobie możemy gdzieś pojechać.

Koronawirus miał wszystkich zrównać. Jak w Dance Macabre umierać mieli przecież wszyscy: i biedni i bogaci. Teraz już wiemy, że nawet w kwestii umierania nie jest po równo. Kwarantanna czy izolacja w slumsach czy lepiankach zamieszkiwanych przez całe rodziny to fikcja. Osoby biedniejsze często nie mają dostępu do środków higieny, a nawet dostępu do wody bieżącej. Albo ubezpieczeń zdrowotnych. Często już chorują na inne choroby, tak zwane ‘współistniejące’. Cukrzyca na przykład częściej dotyka biednych niż bogatych, wiedzieliście? Nie mówiąc już o tym, że jeśli ktoś ma do wyboru niebezpieczeństwo zarażenia, albo śmierć głodową, wiadomo co wybierze.

Ale przede wszystkim życie z wirusem dookoła pokazuje jaskrawo różnice społeczne. Ktoś mieszka w wielkim domu z ogrodem, a ktoś w trzydziestometrowej klitce. Ktoś może wyjechać do domku letniskowego na Mazurach i tam pracować zdalnie dla firmy. Ktoś inny jeździ jako kurier i wraca do kawalerki bez balkonu, gdzie gnieździ się z żoną i dwójką dzieci. Ktoś ma auto, ktoś jeździ komunikacją. Ktoś ma żaglówkę, ktoś tylko deskorolkę.

Nigdy aż tak jak wcześniej nie przeszkadzało mi, że mam małe mieszkanie, bo przecież miałam cały świat. Często wyjeżdżałam, pisałam po kawiarniach, lubiłam raczej wychodzić z domu, niż w nim tkwić. Teraz w tej klicie czuję się jak w więzieniu. Nie mam żadnego domku nigdzie. Nie mam dokąd uciec. Nie, nie piszę tego, żeby się żalić, w końcu mamy to, na cośmy zasłużyli. Wiem, że innym jest znacznie gorzej. Przynajmniej mam pracę. A w domu dwa komputery i moje dziecko może brać udział w zdalnej nauce. Moja córka jest uprzywilejowana. 13% gospodarstw domowych w Polce nie ma dostępu do komputera z internetem. Brakuje kilkaset tysięcy komputerów, żeby do zdalnej edukacji mieli dostęp wszyscy. Myślę o tych dzieciakach. Jak również tych, które doświadczają przemocy domowej, teraz nasilonej. Myślę o dzieciakach, które w szkole mogły się schronić. Dostać ciepły posiłek.

Myślę o tych wszystkich, którzy zawsze byli wykluczeni, a teraz zostali wykluczeni podwójnie. Wykonujących prace najmniej poważane i najmniej płatne, a teraz narażający się codziennie na zakażenie. Albo tych na umowach śmieciowych, którzy teraz pracę stracili. Nie, wirus nie jest zrównywaczem. Wirus to selekcjoner.

15 maja

Pisałam ostatnio, że mam mało czasu na czytanie, teraz mam jeszcze mniej, bo wielce wciągnęłam się w oglądanie filmików Hot 16 Challenge. Zaczęło się od tego, że moja piętnastoletnia córka zawołała mnie wieczorem do pokoju, chciała mi coś pokazać. To nieczęste, żyjemy tu trochę jak na dwóch małych wyspach, więc byłam zaintrygowana. Na małym laptopowym ekranie Korwin wywijał bronią i krzyczał (fragment):

Dla ojczyzny ratowania, zamiast rzucać się przez morze/ trzeba wziąć takiego drania, obciąć jaja, albo gorzej / Socjalistom wierzą głupi, ale na nas to się skrupi / Więc pieprzeni socjaliści mają wisieć zamiast liści.

Aha.

To jest w ogóle polityk? – zapytała córka.

Niestety – odparłam.

A to nie jest ten sam, który powiedział, że kobiety są mniej inteligentne od mężczyzn w wywiadzie dla brytyjskiej telewizji?

Tak, ten sam, niestety. Nie, nie oglądajcie tego. Bo zwrócicie obiad.

Chodź, podobno Duda też rapuje, obejrzymy?

Gdyby ktoś nie wiedział, Hot 16 Challenge to rapowa akcja charytatywna. Raperzy (i nie tylko) tworzą szesnastki, czyli szesnastowersowy rap. I nominują się nawzajem. Zbieramy pieniądze na pomoc medykom w walce z koronawirusem.

Pod krawatem, podniosły i tajemniczy rap Dudy idzie tak (fragmenty):

To jest maj / nie pachnie Saska Kępa / może ktoś to gdzieś przewidział / ale wróżba raczej tępa.

Nie pytają cię o imię / walczą z ostrym cieniem mgły. / Mocne ręce ratowników/ wszyscy razem: chwała im!
No, wygląda jak fragment do interpretacji na maturze z polskiego. Biedny maturzyści.

A teraz, co w tym wszystkim najlepsze. Dudę nominował Zeus. Który rapował tak:

Przelałem krew medykom nim to było modne, / lecz w dobie szykan mogę wylać także zwrotkę, / bo nie tylko panika robi ludziom z mózgów sorbet / ciężko się tu oddycha nawet bez maski na mordzie.

Nominacja to wejście w dialog, choć tego Duda chyba nie zrozumiał. I zachował się trochę tak, jakby wszystko to było ‘takie sympatyczne’. Trochę tak jak ktoś komu żona mówi: Słuchaj, kocham innego. Wyprowadzam się. A on na to: Spójrz, jaki piękny dziś zachód słońca. Zeus na zawsze przejdzie do historii jako ten, który nominował prezydenta. A prezydent jako ten, który wziął udział w akcji charytatywnej, która wypełnia lukę finansową załatwiając to, czego nie jest w stanie załatwić rząd, na którego stoi czele. To jak brać udział w manifestacji przeciwko samemu sobie. Niektórzy mówią, że PR. Czarny?

Duda nominował Marylę Rodowicz, najpierw pięknie zarzucając nawijkę o pachnącej Saskiej Kępie.  No i Marylka pięknie odpowiedziała prezydentowi:

Dziękuję prezydentowi, że mnie odmroził przed sylwestrem, / wolałabym przespać Covid, ale nawinę, skoro już tutaj jestem / To miło, że głowa państwa wyprowadziła mnie z tej chłodni / Gdzie siedzę z całą kulturą od ponad dziesięciu tygodni / … Trochę powietrza złapię / bo premier chciał nas albo wcale / albo odmrozić na setnym etapie / … / riposta ostra jak ostry cień mgły/.

Doskonałe to było, a że Maryla sama podsumowała to najlepiej w tym ostatnim wersie, to już nic nie trzeba dodawać. Nie piszę więcej, odsyłam do Youtuba, gdzie na naszych oczach odbywa się wspaniały spektakl na żywo. A przecież to teatru nam brakowało. Macie go, tu i teraz.

17 maja

Innego życia nie będzie. Zapytałam dziś Piotra, z czego to cytat. Byłam pewna, że z czegoś. Nie wiedzieliśmy. Okazało się, że tytuł książki Nurowskiej, której nie czytałam. Więc może to nie zasłyszane, tylko wymyślone.

Innego życia nie będzie. W ogrodzie botanicznym oglądaliśmy rośliny, piękne i przedziwne. Rododendrony na przykład czy tam azalie. Wyglądają jak mini-lilie. Niektóre pachną liliami, inne niczym. Jak to jest możliwe, że są dwa żółte drzewa o podobnych kwiatkach, jeden pachnie piękniej niż Chanel, a drugi nie pachnie niczym? Jak to zostało wymyślone? Błąd systemu? czy jakieś drugie dno? Może kwiaty niepachnące są na przykład mrozoodporne. Albo napar z nich leczy kaca.

Ostatnie magnolie pyszniły się na gałęziach jak drobne rzeźby, bez odurzał słodkim zapachem, złotokap drwił z impresjonistów. A te nazwy! Roślina o liściach w kształcie raczej dłoni niż serca nazywa się Serduszka okazałe. Inna to Cykoria podróżnik. A największy hit? Tojeść kropkowana. Niebywałe.

A jeszcze bardziej niebywałe, że to będzie wiosna, którą najlepiej będę pamiętać. I nie dlatego, że pandemia. Wiosną zwykle gnam przecież z miejsca na miejsce i ledwo zauważam to całe bogactwo.

Dziś rano przez trzy godziny ani razu nie pomyślałam o wirusie. Wielkie zwycięstwo życia. A jednak. Moja mama mawia, że do wszystkiego można się przyzwyczaić.

Przypomniało mi się, jak kiedyś pojechałam na kurs językowy do Walencji i pierwszego dnia złamałam nogę, a raczej złamał mi ją pędzący motocyklista. Potem przez jeden dzień płakałam i chciałam wracać do Polski. Drugiego dnia zabrali mnie na plażę. Chłopaki przenieśli mnie na ramionach. Nie mogłam się kąpać, ale opalałam się, po zdjęciu lekkiego gipsu pozostała mi na nodze długa, biała getra. To było piękne lato, mimo wszystko.

Tak, ja też na początku myślałam: Kiedy to wszystko się skończy. A potem: O Boże, to się nigdy nie skończy. A teraz, że innego życia nie będzie. Że wirus nie może być pretekstem, żeby nie żyć wcale.

Kupiliśmy na wynos kawę i lody i spożywaliśmy to wszystko odsunąwszy maski przed pomnikiem Chopina. Kawa pachniała tak obłędnie, że aż zakręciło mi się w głowie. A te lody, o matko. Co za rozkosz. Wpatrywaliśmy się, słuchając ćwierkania ptaków, w minę Fryderyka. Wcale nie wygląda na szczęśliwego na tym pomniku. Wygląda jakby od tej wierzby uciekał. A wierzba jak groźna dłoń. Od czego on tak ucieka?

Mam wrażenie, że nigdy nie przypatrywałam się różnym rzeczom tak uważnie jak teraz. Na przykład tym staruszkom, które suną samotnie w maskach i co pewien czas odwracają omaskowane twarze do słońca. Cieszę się, że wyszły z domu. Jedna prosi nas o drobne. Piotr wsuwa w jej dłoń garść monet.

Myślę o tym, czy naprawdę powinny siedzieć w swoich domach?

Może jak ktoś jest młody, to myśli, że życie można przesunąć na jakiś czas ‘po’. Dla kogoś, kto ma dwadzieścia lat i jest zdrowy, rok wydaje się nie robić różnicy. Może za rok zacznie się normalne życie. Poczekamy. Ale są ludzie starsi, schorowani, dla których to może być ostatnia wiosna. I nie dlatego, że to złapią.

Zresztą, to może być ostatnia wiosna dla każdego. Nie tylko z powodu wirusa. Nasz przyjaciel, z którym mieliśmy przecież znów jechać na łódki, zmarł niedawno na zawał. Jak on kochał życie! I całe szczęście, przynajmniej potrafił żyć! Kto by pomyślał, że zniknie tak nagle.

Kiedy zaczęła się ta pandemia, a ja najpierw zagrożona upadkiem finansowym nabrałam za dużo pracy, a potem to już w przerwach siedziałam tylko i się smuciłam, pomyślałam sobie wtedy, że najgorsze to byłoby tylko siedzieć w zamknięciu, pracować całymi dniami, a potem zarazić się i umrzeć. Ale nie to jest najgorsze. Najgorsze jest żyć, jakby się nie żyło. Żyć wyimaginowaną przyszłością. Myśleć, co straciliśmy. A nie o tym, co nam jeszcze zostało. W całym bogactwie złotokapów i bzów.

Zamierzam więc jeszcze pożyć, tu i teraz, z wirusem w tle. Innego życia nie będzie, innej tegorocznej wiosny też nie.

22 maja

Dziś nie bardzo pandemicznie. Obejrzałam „Nic się nie stało” i mam odczucie, że coś się jednak stało.

Nie, nie oglądałam tego filmu od razu źle do niego nastawiona, choć może powinien mnie zaniepokoić fakt, że został puszczony w TVP1, no i że data publikacji taka bliska publikacji „Zabawy w chowanego”, no i że celebryci zaczęli protestować. Oglądałam ten film zaciekawiona, bo sprawę Krystka, Turka i Zatoki Świń znałam bardzo dobrze. Jeśli nie znacie, krótkie streszczenie: W 2015 roku 14-letnia Anaid rzuciła się pod pociąg. Wcześniej wyznała koleżance, że została zgwałcona. Zrozpaczona matka dziewczyny zaczęła szukać innych ofiar. Dziewczyny były molestowane, szantażowane, wywożone, pojone drinkami z dorzuconą pigułką gwałtu. Pięć lat temu, kiedy czytałam te materiały, nie mogłam spać. Między innymi dlatego napisałam „Jak ziarnka piasku”. To powieść zainspirowana tymi wydarzeniami. Nie ma w niej Zatoki Sztuki, jest inna historia, molestuje nauczyciel, ale podobnie jak Krystian, nie tylko „załatwia” dziewczyny dla innych, ale je szantażuje i jedną doprowadza do samobójstwa. Moja powieść też zresztą dzieje się w Sopocie. Ale do rzeczy, bo nie o reklamę powieści tu chodziło, ale o co innego. Oglądam ten nowy dokument i widzę, że: po pierwsze, Latkowski kręci go tak, jakby nikt wcześniej nic o tym nie napisał i nie nakręcił. Jakby to jakaś nowa afera była. Nie nawiązuje do serii reportaży, które najpierw ukazały się w „Dużym Formacie”, a potem w formie książki. I które w dużej mierze doprowadziły do aresztowania Krystka. Po drugie, kręci go jakby w trzy dni. Słaby to dokument w sumie. Dużo tego, co już było. Czy bez sensu mówić czy pisać o tym, co już było? No nie, tego nie powiedziałam. Jest tu postawione, czy ponowione ważne pytanie: dlaczego Turek nie trafił za kratki, choć ma za co. Należy mówić o tym jak najwięcej, podobnie jak o pedofilii w kościele. Ale szczerze mówiąc, jak zobaczyłam tych wszystkich „celebrytów”, podpisanych, że „tam byli”, więc zapewne w jakiś sposób brali w tym udział, ten apel do nich, żeby powiedzieli prawdę, te sugestię – dość jednak wymowną (żadnych dowodów autor reportażu nie przedstawia) poczułam, że trafia mnie szlag. Jedno, że podłość. Jak można zrobić coś takiego? A drugie… Następna polityczna gra? Patrzcie, pedofilia jest nie tylko w kościele! Pedofilia jest też wśród celebrytów! Przesadzam? Może. No dobrze, jeśli nie to może po prostu: Patrzcie co się na świecie dzieje, a szczególnie wśród tych celebrytów! Albo: Pokażę wam coś, czego żeście jeszcze nie widzieli! Jakakolwiek to gra, i jeśli to gra (może przesadzam, może to tylko nieudolny reportaż, po namyśle dość słaby warsztatowo i nieprzedstawiający dowodów na to, że celebryci, którzy zostali w nim pokazani, byli w jakikolwiek sposób zamieszani w całą sprawę – dowody są tylko przeciw Krystkowi i Turkowi, ale oni raczej celebrytami nie są), i jeśli to gra, to jestem wściekła, że tak ważną historię wykorzystano w tym celu. Że te młodziutkie dziewczyny znów stały się ofiarami. To podłe. Święte środki nie uświęcają celu, jeśli cele były jak wyżej. Nawet jeśli uważam, że nadal jak najwięcej powinno się mówić o tej sprawie. Chyba, że tam jest jakieś drugie dno. I że coś się dalej ‘okaże’. I nieświęty cel przyniesie jakieś (nowe) owoce. Na razie myślę sobie, że jest jeden wielki plus publikacji dokumentu w TVP1. A mianowicie taki, że ci, którzy oglądają tylko TVP1, dowiedzieli się, jakie niebezpieczeństwa czyhają na nasze dzieci. Bo to nie jest tak, że ta sprawa należy do przeszłości. Młode dziewczyny nadal są molestowane, szantażowane, straszone. Nadal się boją. Nadal wchodzą w sytuacje, w których nie chciały się znaleźć. Nie tam, to gdzie indziej.

27 maja

Zdaje się, że hasło: „Twój ból jest lepszy niż mój” pobiło w rankingach nawet „Ostry cień mgły”. Słusznie pobiło, bo tekst Kazika świetny, no a to, co stało się potem na Myśliwieckiej wielce wymowne. Dziś czytam o tym, że „Twój koncert jest lepszy niż mój” i oglądam zdjęcia z transmitowanego w TVP koncertu na dzień matki. „Dla ciebie, mamo” (ale nie dla mnie) wystąpili na przykład Zenek Martyniuk, Trubadurzy, Brathanki i kto tam jeszcze. Bez przyłbic i bez wątpienia „zgromadzeni publicznie”. Dla publiczności bez masek, co prawda siedzącej co drugie miejsce, ale jednak. A może teatry i koncerty już odmrożono, tylko mamy nieaktualne informacje? Witajcie w krainie absurdu.

Moja córka tymczasem na próbach w Operze Bałtyckiej śpiewa w przyłbicy. Cieszę się, bo akurat śpiewacy bardzo łatwo zarażają: przy śpiewie wydostaje się z ust mnóstwo kropelek śliny. W Seattle na przykład „superroznosiciel” zaraził aż 52 z 69 członków chóru. Ale widocznie w TVP zarazić się nie można. Może otoczone jest boską opieką?

Moja córka młodsza zapytała mnie znów dzisiaj, dlaczego wciąż coś odmrażamy, skoro liczba chorych nie spada. Zapytała, dlaczego nagle mamy chodzić bez masek, skoro ludzie nie przestrzegają dystansu. Zapytała, dlaczego nagle można będzie gromadzić się, skoro wcześniej nie było można. Jej logiczny umysł tego nie ogarnia. Powiedziałam jej, że państwo musi odmrażać gospodarkę, bo nie stać go, żeby dalej wszystko stało w lodówce. Zapytała, jak to się ma do obowiązku noszenia masek (żeby było jasne, ja już też mam dosyć maski, a od dawna w parku ją opuszczam, jeśli nie ma ludzi, ale rozumiem te pytania). Nie wiem, jak mam to wyjaśnić piętnastolatce, która jest w biol-chemie. Ale nie o tym w sumie miało być.

Cały czas rezonuje mi w głowie to zdanie. Twój ból jest lepszy niż mój.

Twój koncert jest lepszy niż mój. Mój problem jest gorszy niż twój.

Obserwuję od dawna, jakie sprawy są obecnie ‘na topie’. Mam odczucie, że sprawy zostają nagłaśniane na chwilę. A potem giną, przykrywane innymi. Na przykład dużo było na początku pandemii o problemach w szpitalach, DPS-ach, o tym, jak trudne jest w tej chwili życie medyków, o brakujących środkach ochronnych. Nie ma już nic o tym. Albo niewiele. Czy to znaczy, że problemy znikły? Dużo było o problemach związanych ze zdalnym nauczaniem, o tym, że nie wszyscy nauczyciele sobie z tym radzą, a tym, że nie wszystkie dzieci mają dostęp do komputera z internetem. Znikł ten problem? Gdybyśmy uważali, że te problemy znikają, jeśli się o nich nie pisze, to właściwie moglibyśmy kłaść się spać w optymistycznym nastroju. Ale przecież to tylko media. Wciąż nowy kąsek trzeba rzucać na pożarcie, jakiś następny obszar, o którym jeszcze nic nie było. A potem to się nudzi, może podobnie jak noszenie maseczek?

Mój ból jest lepszy niż twój. Tak, łapię się na tym, że samej też trudno mi wyjść z własnego ogródka. O ile sytuacja artystów jest mi bardzo bliska, bo mam artystów w rodzinie, o tyle złapałam się na tym, że podśmiewałam się trochę z wiadomości typu: „Kajakarze nie wystartują w tym sezonie”. Ktoś inny zapewne podśmiewuje się z tego, że otwarcie opery tuż przed końcem sezonu to wątpliwy pomysł. Myśli sobie może „a po co komu opera”, tak jak ja myślę „a na co komu ten cały sport”. Wszyscy jesteśmy jak obce sobie wyspy. I to wirus obnażył bardzo mocno, podobnie jak towarzyszące nam absurdy magicznego myślenia.

Add a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *